Krótka historia piknikowania, czyli skąd wzięła się tradycja jedzenia pod chmurką
Czasami zdarza się, że chociaż bierzemy czynny udział w kultywowaniu jakieś tradycji, tak naprawdę nie wiemy do końca, skąd się wzięła. Tak też sprawy mają się w przypadku pikniku. Jaka historia kryje się w genezie tej przyjemnej praktyki? Żeby to wyjaśnić, zabiorę cię w fascynującą podróż, podczas której odwiedzimy obrzeża wczesnosłowiańskich wsi, pałacowe ogrody XVIII-wiecznej Francji i gwarne przedmieścia Londynu.
Początek wiosny to start sezonu piknikowego. Po miesiącach spędzania wolnego czasu wyłącznie w zamkniętych przestrzeniach Polacy z ulgą i nieskrywaną radością ruszyli w plener, zabierając ze sobą koce i wiklinowe kosze z jedzeniem. A dlaczego to właśnie w taki sposób decydujemy się spędzać weekendy? Okazuje się, że tradycja piknikowania mogła wejść nam w krew, bo jest znana ludzkości już od naprawdę długiego czasu.
Jedzenie pod chmurką — genesis
Etymologia słowa "piknik" jest związana z Francją. Pochodzenie słowa przypisuje się połączeniu dwóch wyrażeń: piquer - "zbierać" lub "żądlić" i nique - "mała ilość, nic". To właśnie w ojczyźnie Victora Hugo i Moliera należy dopatrywać się zalążka tego, co dzisiaj rozumiemy jako piknik, chociaż po głębszym śledztwie okazuje się, że sprawa jest bardziej pogmatwana, niż mogło się to wydawać. To dlatego nasze piknikowe dochodzenie warto rozpocząć od czasów znacznie wcześniejszych niż era wiktoriańska, za to — terytorialnie — nieco nam bliższych.
Według Słownika Języka Polskiego PWN piknik to "wycieczka poza miasto połączona z zabawą i zjedzeniem zabranej ze sobą żywności". Stosując się do takiej wykładni, nie należy rozpatrywać historii pikniku jako każdej formy spożywania pokarmu na zewnątrz przez naszych przodków (wtedy nie pozostałoby nam nic innego, jak cofnąć się do początku ewolucji biologicznej człowieka), lecz umyślnego, zaplanowanego udania się na łono natury w celu, który nie mieści się w ramach "standardowego" spędzania czasu. Jak sam widzisz, tego wprost nie można nie połączyć ze słowiańskimi zwyczajami ludowymi.
O co w tym chodzi? Oczywiście o Zaduszki, a właściwie to tradycje pogańskie uznawane za genezę tego chrześcijańskiego obrządku. Uroczystości ku czci zmarłych (zarówno te jesienne, jak i wiosenne), przez wiele lat kultywowane przez Celtów, Germanów i Słowian, można w pewnym sensie uznać za przodka obecnego piknikowania. Czym bowiem były? Niczym innym, jak udaniem się za miasto — a dokładnie na groby, rozstaje dróg i skryte w mrokach lasów cmentarzyska — a następnie rozpalaniem tam ognisk i ucztowaniem. Na polskich terenach takie zwyczaje panowały głównie na wschodzie. Na "piknikowanie ku czci zmarłych" wypiekano specjalny chleb, przynoszono masło i inne potrawy. Według niektórych źródeł ta tradycja przetrwała nawet do XX wieku.
Historia piknikowania — tak się bawiła arystokracja
Chociaż pomiędzy obchodami pogańskiego święta zmarłych i XVIII-wieczną Francją minęło wiele lat, próżno dopatrywać w tym czasie jakiegoś szczególnie ważnego dla historii pikniku akcentu. Czy ucztowano na zewnątrz? Owszem. Czy robiono to w imię bliżej nieopisanej celowości, o której tu dzisiaj rozprawiamy? Już znacznie mniej. Pójdźmy więc na prosty kompromis, według którego spożywanie strawy przed obozowiskami wojennymi średniowiecznych rycerzy ciężko uznać za wyraźny etap w formowaniu się dzisiejszego pikniku.
To się zmieniło, jak już wspomniałem, w XVIII-wiecznej Francji. Zanim jednak porozmawiamy o tych czasach, warty odnotowania jest jeszcze rok 1649, w którym to — w "Les Charmans effects des barricades, ou l'amité durable de la compagnie des frères Bachiques de Pique-Nique", satyrycznym dziele, którego anonimowy autor sprzeciwia się oddolnej walce niższych warstw społecznych z francuskim absolutyzmem, po raz pierwszy w historii formułuje się wyrażenie pique-nique.
Bohater wspomnianego dzieła jest samolubnym obżarciuchem, a samo sformułowanie pique-nique ma wyraźnie pejoratywny wydźwięk. Nie minęło jednak więcej niż 50 lat, gdy ten negatywny charakter pikniku został zupełnie zatracony. Zamiast niego pojawiły się modne, spożywane w plenerze (to znaczy w ogrodach pałacowych) kolacje, na których życie salonowe prowadziły baronowe, książęta i ich wytworni goście. Wyrafinowane rozmowy, intelektualne dysputy i wymiany poglądów francuskiej arystokracji towarzyszyły plenerowym pique-nique'om przez cały XVIII wiek. Aż do rewolucji francuskiej, gdy elita znad Loary musiała pogodzić się z ekstremalną zmianą rzeczywistości.
Migracja pique-nique'a
Uciekający w popłochu przed jakobińskim terrorem arystokraci, bywalcy uroczystych pique-nique'ów, nie zamierzali rezygnować ze starych upodobań, chociaż nie mogli ich chwilowo wcielać w życie w ojczyźnie. Migrujący francuscy dostojnicy zabrali ze sobą modę na piknikowanie i skutecznie rozsiali ją po Europie oraz Stanach Zjednoczonych. Wkrótce ucztowanie na świeżym powietrzu stało się popularne w Austrii, Prusach i w Londynie. To właśnie w Wielkiej Brytanii powstało Towarzystwo Pic-Nic, które urządzało suto zakrapiane imprezy pełne hazardu, śpiewów i tańca. Nim dawna francuska arystokracja się spostrzegła, ich ukochany, modny i wyrafinowany pique-nique stał się rozrywką dla klasy średniej.
Wytworne piknikowe potrawy, o których jeszcze w połowie XIX wieku pisała brytyjska pisarka Isabella Beeton (ta kulinarna specjalistka i doradczyni bogatych pań domu zalecała sporządzać 35 dań na 40-osobowy piknik) zamieniły się w proste, niedystyngowane przekąski spożywane na kocach. Pojawiły się dania z pieczonych kurczaków, zajadano się kanapkami i ciastkami, pito herbatę, lemoniadę i tani alkohol. Pod koniec XIX wieku nastąpił kolejny, prawdopodobnie ostatni już przełom: wynaleziono słynny kosz piknikowy. W ten sposób historia rozwoju jedzenia pod chmurką jako rozrywki dla wszystkich, a nie tylko dla elit, się dopełniła.
Dalsza część artykułu pod reklamą wideo
Pascal Brodnicki i jego sposoby na pyszne śniadanie! 🍳 | Gotuj jak Mistrz! | Götze & Jensen
Piknik — powrót do korzeni
14 lipca 2000 roku (jest to tzw. Dzień Bastylii, rocznica rozpoczęcia rewolucji francuskiej) Francuzi postanowili dobitnie pokazać światu, że to oni są twórcami dzisiejszej tradycji piknikowania. Podczas gdy w powietrzu przemykały wojskowe myśliwce, a po Polach Elizejskich maszerowała defilada, Francuzi rozłożyli łącznie ponad 640-kilometrowy obrus w kratkę, ciągnący się od kanału La Manche aż po granicę z Hiszpanią. To oznacza, że czerwono-biały materiał znalazł się tego dnia w 337 francuskich gminach, położonych wzdłuż paryskiego południka. W tym największym w historii świata pikniku (będącym jednocześnie hucznym wydarzeniem gastronomicznym, muzycznym i sportowym) wzięło udział kilka milionów ludzi.
Co ciekawe, organizacja tego gigantycznego wydarzenia wcale nie kosztowała francuskiego skarbu państwa bajońskich sum. Jak podawało w tamtym czasie CBS, całość kosztów wyniosła trochę ponad 7 milionów dolarów. Wszystko dlatego, że wydarzenie to odbywało się pod sztandarem rewolucyjnych haseł o braterstwie. Francuscy obywatele sami przynosili na piknik jedzenie, a następnie dzielili się nim z tymi, którzy go nie mieli. I chociaż odbywało się to w zupełnie innym stylu, niż podczas arystokratycznych pique-nique'ów z XVIII wieku, to tego dnia francuskie trawniki znowu stały się miejscem niezliczonych rozmów i dysput.